[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Orlena oparła głowę na jego ramieniu, zaglądając mu w oczy. - Pociągałeś mnie... od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałam... - szepnęła. - Byłeś taki... wspaniały, tak pewny siebie... że nie potrafiłam ci się oprzeć. Nie chcę, żebyś się zmieniał. Earl roześmiał się cicho. - Moja ty słodka! Na świecie nie ma drugiej takiej jak ty! Jego usta były stanowcze, wymagające. A gdy Orlena przylgnęła do niego i gdy poczuł, że podaje mu nie tylko usta, ale całe ciało - uniósł ją w ramionach... Po długim, długim czasie, złożywszy głowę na ramieniu earla, Orlena szepnęła: - Kocham cię! - Nie potrafię wyrazić słowami mojej miłości do ciebie, moja mała, czarująca żono! - odparł earl. - Ale powiedz mi, kochanie, czy natchnąłem cię muzyką? - O tak, i była to niebiańska muzyka! Earl musnął ustami jej czoło, oczy. - Musisz mi zagrać tę melodię - powiedział - bym na zawsze zapamiętał najpiękniejszą noc w moim życiu. - To nie jest... melodia - odparła Orlena, drżąc pod dotykiem jego dłoni. Widząc, że earl jej nie rozumie, dodała: - To jest... rapsodia szalonej, niewysłowionej rozkoszy, jaką mi dałeś. To ona brzmi w mojej duszy. - Podobnie, jak w mojej - powiedział earl. - To rapsodia miłości, moje słodkie kochanie, którą będziemy słyszeć po wiek wieków. I znów ją pocałował, a ona zapadła się w muzykę szczęścia, którą rozbrzmiewała ta cudowna noc. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |