[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zwiadowcy kiwają do siebie, szczerzą zęby we wrednych uśmiechach i okrążają nas z wyraznym zamiarem zagonienia nas z powrotem do szkoły. I jest oczywiste, że to nasza jedyna szansa. Podchodzi do nas Szóstka. - Co się dzieje? - pytam. Henri utyka, strzelba zwisa bezwładnie u jego boku. Oddycha ciężko, na policzku pod prawym okiem ma przeciętą skórę, okrągłą plamę krwi na szarym swetrze w miejscu, gdzie dostał nożem. - To oni, prawda? - Henri pyta Szóstkę. - Cała reszta? Szóstka patrzy na niego przejęta, z mokrymi włosami przylepionymi do twarzy - Bestie - mówi. - I żołnierze. Już tu są. Henri podnosi strzelbę i bierze głęboki oddech. - Czyli zaczynamy prawdziwą wojnę - oznajmia. - Nie wiem, jak wy, ale jak już, to już. Ja w każdym razie... Niech mnie diabli, jeśli padnę bez walki. Szóstka kiwa głową. - Nasz lud walczył do końca. Więc ja też będę walczyć. Kilometr dalej ciągle unosi się dym. %7ływy ładunek, myślę. To tak ich transportują, półciężarówkami z ogromną naczepą. Szóstka i ja ruszamy za Henrim po schodkach do tunelu. Wołam Berniego Kosara, ale nigdzie go nie widać. - Nie możemy znów na niego czekać - mówi Henri. - Nie ma czasu. Rozglądam się ostatni raz i zamykam piwniczne drzwi. Pędzimy z powrotem tunelem, po drabinie na scenę i przez salę gimnastyczną do wyjścia. Nie trafiamy na żadnego zwiadowcę, nie widzimy też Marka i Sary, co sprawia mi ulgę. Mam nadzieję, że się dobrze schowali, że Mark dotrzyma obietnicy i zostaną w swojej kryjówce, dokąd będzie trzeba. W sali gospodarstwa domowego odsuwam lodówkę i wyciągam Loryjski Kuferek. Otwieram go szybko z Henrim, Szóstka wyjmuje uzdrawiający kamień i przyciska do rany Henriego. Jest spokojny, ma zamknięte oczy i wstrzymuje oddech. Z bólu czerwienieje na twarzy, ale ani piśnie. Po minucie rana jest zagojona. Henri wypuszcza z płuc powie- trze, ma czoło lśniące od potu. Potem jest kolej na mnie. Szóstka przykłada kamień do miejsca, gdzie mam rozciętą głowę, i przejmuje mnie ból, jakiego w życiu nie doznałem. Stękam i jęczę, każdy mięsień mojego ciała jest napięty do granic. Nie mogę oddychać, aż jest po wszystkim, i wtedy zginam się wpół i uspokajam oddech przez pełną minutę. Na zewnątrz ustał mechaniczny zgrzyt. Ciężarówka z naczepą jest poza widokiem. Podczas gdy Henri zamyka Kuferek i chowa go do te go samego piekarnika, co poprzednio, ja wyglądam przez okno w nadziei, że wypatrzę gdzieś Berniego Kosara. Nie widzę go. Następna para świateł mija szkołę. Tak jak przedtem nie wiem, czy to samochód osobowy, czy ciężarówka; pojazd zwalnia przy wjezdzie, potem szybko, nie skręcając do środka, odjeżdża. Henri opuszcza koszulę, podnosi strzelbę. Kiedy idziemy do drzwi, jakiś dzwięk zatrzymuje nas w pół kroku. Z zewnątrz dobiega ryk, głośny, zwierzęcy, złowrogi, niepodobny do niczego, co dotąd słyszałem, tuż potem metaliczny zgrzyt zamka i dzwięk otwieranej bramy Potężny huk zatrzymuje nas w miejscu. Biorę następny głęboki oddech. Henri potrząsa głową i wzdycha bezsilnie, ten gest zwykle oznacza przegraną bitwę. - Zawsze jest nadzieja, Henri - mówię i czekam, by na mnie spojrzał. - Nie znamy dalszego rozwoju wydarzeń. Nie wszystko z góry wiadomo. Nie porzucaj jeszcze nadziei. Kiwa głową i maleńki ślad uśmiechu przebiega po jego twarzy. Spogląda na Szóstkę, której pojawienia się żaden z nas, jak sądzę, w najśmielszych snach nie przewidział. Więc kto może mieć pewność, że nie wydarzy się coś jeszcze? I wtedy Henri dopowiada, cytując dokładnie słowa, którymi on mnie dodawał otuchy, gdy pewme-go dnia zapytałem, jakim cudem mielibyśmy zwyciężyć w tej walce, sami, w znacznej mniejszości, daleko od domu - przeciwko Mogador- czykom, którym wojna i śmierć zdają się sprawiać wielką frajdę. - To ostatnia rzecz, jaką można zrobić - mówi Henri. - Jeśli straciłeś nadzieję, straciłeś wszystko. A kiedy ci się wydaje, że wszystko stracone, kiedy wszystko wygląda tragicznie i beznadziejnie, zawsze jest nadzieja. - No właśnie - przyznaję. 31 Następny ryk przeszywa nocną ciszę, przenika ściany szkoły. Ryk, który mrozi krew w żyłach. Ziemia zaczyna drżeć pod krokami spuszczonej bestii. Potrząsam głową. Widziałem te ogromne stwory w swoich wizjach wojny na Lorien. - Dla dobra nas i waszych przyjaciół - mówi Szóstka - zwiewajmy z tej cholernej szkoły, póki jeszcze czas. Próbując nas tu dopaść, rozwalą cały budynek. Patrzymy po sobie nawzajem i zgodnie potakujemy - Naszą jedyną szansą jest przedostać się do lasu - oświadcza Henri. - Czymkolwiek jest to coś, może uda nam się uciec, jeśli będziemy niewidzialni. - Dobra, trzymajcie się moich rąk - rozkazuje Szóstka. Bez dalszej zachęty Henri i ja łapiemy ją za ręce. - Tylko ani mru-mru - przypomina Henri. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |