[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Płynął długo, aż pewnego dnia dotarł do małej, nieznanej zgoła, wysepki pokrytej drzewami i spotkał tam bardzo starą, zgrzybiałą już fokę, bliską śmierci. Kotik z wielką usłużnością nałapał jej ryb, a przy tym zwierzył się starowinie ze swych utrapień i marzeń. Udaję się teraz do Nowostoczni zakończył zniechęcony a jeśli mnie teraz wraz z innymi gołowąsami zaprowadzą do rzezni, nie będę się bronił. Mam już dość życia! Staruszka pomyślała i rzekła: Jestem ostatnią z wygasłego, prastarego rodu Masafuerów. Pamiętam, że w czasach dawnych, kiedy mordowano foki setkami tysięcy po wybrzeżach rodzinnych, krążyła tam legenda, czy proroctwo, iż od dalekiej Północy nadpłynie biała foka, która wywiedzie cały gatunek foczy z miejsca ucisku i zaprowadzi do Ziemi Obiecanej. Jestem zbyt stara i nie doczekam tego, ale ty jesteś młody, spróbuj tedy, spróbuj raz jeszcze! Kotik nastroszył swe piękne już teraz wąsy i powiedział: Wszakże jestem jedyną istniejącą na ziemi białą foką i nikomu prócz mnie nie przyszło do głowy szukać Ziemi Obiecanej! Rozmowa ta dodała mu odwagi. Gdy przybył do domu, matka prosiła go, by pojął żonę i osiadł na wybrzeżu, albowiem z gołowąsa wyrósł na wspaniałego mężczyznę z wielką, bujną, białą grzywą, okrywającą mu plecy, a co do odwagi i okazałości dorównywał ojcu. Ale Kotik odrzekł: Zwolnijcie mnie na rok jeden jeszcze! Pamiętaj, droga mamo, o przysłowiu, że siódma fala dopiero najwyżej bije. Zdarzyło się, że pewna samiczka również chciała do roku następnego odłożyć swe zaślubiny. Z nią przeto zaręczył się Kotik i przed wyruszeniem na wyprawę odtańczyli oboje wspaniały taniec świetlny na rozległych wybrzeżach Lukanonu. Kotik udał się tym razem w kierunku zachodnim, a to z powodu wielkiej ilości płaszczyc, jakie tam napotkał. Kotik był rosły i potrzebował teraz najmniej sto funtów ryb dziennie, by sobie podjeść należycie. Polował długo i jadł, aż do zmęczenia, a potem rozciągnął się u wybrzeży wyspy Miedzianej i zasnął błogo kołysany falami. Znał brzegi, przeto spał spokojnie, aż około północy uczuł, że leży na miękkiej podściółce z alg i wodorostów, gdzie go woda zaniosła. Tej nocy silny mamy przypływ! mruknął do siebie, przewrócił się na drugi bok, przeciągnął leniwie i rozwarł oczy. Nagle podskoczył w górę z ogromnego zdziwienia. Oto ujrzał tuż koło siebie ogromne jakieś potwory, węszące po mieliznie i szarpiące ogromne sploty wodorostów. Przysięgam na skały Magellana zawołał że pojęcia nie miałem, iż takie poczwary żyją w oceanie. Stworzenia owe niepodobne były ani do koni, ani fok, lwów; czy niedzwiedzi morskich, nie przypominały też kształtami wieloryba, rekina, żadnej z ryb, mięczaków, czy skorupiaków. Nic podobnego nie widział dotąd Kotik w życiu. Długość ich wynosiła około trzydziestu stóp, nie miały dolnych płetw, ale coś w rodzaju łopaty, wyciętej jakby z grubej skóry, co miało być ogonem. Także głowy ich posiadały kształt dziwny. Gdy nie skubały alg, chwiały się cudacznie na tych ogonach i zanurzone w wodzie wybijały sobie wzajem tajemnicze jakieś pokłony, machając przy tym górnymi płetwami w sposób podobny, jak człowiek opasły porusza rękami. Hm... krzyknął Kotik. Jakżeż tam wiedzie się panom? Pomyślnych łowów! dodał grzecznie. Dziwne stwory odpowiedziały na to tylko ukłonami i machaniem płetw. Przypominały zupełnie ową znaną postać służącego, zwanego Froog- Footman, który na każde zapytanie kłania się tylko, nic zaś nie mówi. Kiedy znowu paść się zaczęły, Kotik zauważył z podziwem, że górna ich warga, przecięta pośrodku, rozchyla się szeroko i zagarnia do gęby całe snopy alg tak, że napychają się trawą, a potem przeżuwają ją powoli. Szkaradny to sposób odżywiania się! rzekł Kotik, a twory owe zaczęły mu się znowu kłaniać, tak, że wpadł w złość. Widzę, że macie zbyt gibkie ogony, moi panowie, i zbyt ruchliwe płetwy! zawołał Kłaniacie się uroczo, ale przestańcież się raz popisywać, a powiedzcie jak was zwać! Poruszyły kilka razy rozpołowionymi wargami, wybałuszyły nań olbrzymie, bezmyślne, szklane oczyska, ale nie rzekły nic. Nie widziałem dotąd stworzeń tak obrzydliwych i tak nieokrzesanych! zawołał Kotik To gorsze jeszcze o wiele od konia morskiego! Nagle błysnęło mu w pamięci, co mówiła mewa-krasnolotka wówczas, kiedy to, będąc gołowąsem , przybył na Wyspę Morsów. Wrażenie było tak silne, że się przewrócił na wznak. Pojął, że ma przed sobą właśnie krowy morskie. Zasypał je pytaniami we wszystkich językach ludów oceanu, których się wyuczył czasu dalekich podróży, a było ich wiele, podobnie, jak wielu języków używają ludzie. Ale dalej węszyły, zgarniały i przesuwały wodorosty i nie odpowiedziały nic, albowiem nie umieją wydawać głosu. Posiadają w górnej części kręgosłupa tylko sześć kręgów, miast siedmiu i ta okoliczność, zdaniem ogólnym, panującym w oceanie, sprawia, iż nie mogą rozmówić się nawet pomiędzy sobą. Ale mają za to w górnych płetwach stawy nadliczbowe, toteż potrafią wykonywać nimi mnóstwo przeróżnych ruchów na wszystkie strony i ruchy te tworzą kombinację znaków, przypominających sygnalizację, złożoną zapewne z jakichś konwencjonalnych liter alfabetu. Gdy dzień nastał, Kotik był wściekły, a grzywa jeżyła mu się na karku. Spotkał krowy i nie mógł się z nimi porozumieć. Aadny rezultat. Ale po tysiącznych ukłonach krowy zdecydowały się wreszcie ruszyć gromadnie w kierunku północnym. Posuwały się powoli, ciągle stając i odbywając narady za pomocą ukłonów i machania płetwami, a Kotik podążył za nimi, mówiąc do siebie: Nie ulega kwestii, że stworzenia tak głupie i bezbronne dawno zostałyby wytępione, gdyby nie miały gdzieś bezpiecznego schronienia. Pewne jest także, że owo schronienie, zabezpieczające byt krowom morskim, musi być nieocenione dla nas fok, czyli psów morskich. Rad bym tylko, by się ruszały prędzej! Podróż ta męczyła niesłychanie zręcznego Kotika, bo krowy nie posuwały się w ciągu dnia dalej niż o pięćdziesiąt kilometrów, zaś noc spędzały przy brzegach, śpiąc jak zabite. Opływał je z wszystkich stron, straszył, przynaglał, ale wszystkie te usiłowania nie zdały się na nic, nie przyśpieszając podróży ani trochę. Przeciwnie, im dalej się posuwały ku północy, tym częściej odbywały narady i tym dłużej się sobie kłaniały. Kotik ze złości omal nie odgryzł sobie wspaniałych wąsów, ale musiał czekać. Pewnego dnia zauważył, że kierują się biegiem cieplejszego prądu i okoliczność ta wzbudziła w nim pewne uznanie dla ich inteligencji. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |